autodestrukcja u dzieci poradnik dla mam

      Jestem mamą nastolatki, od 3,5 roku zmagającą się z zachowaniami autoagresywnymi zagrażającymi życiu. Dużo przeszłyśmy przez ten czas. Szukałyśmy pomocy w szpitalach psychiatrycznych, u różnych terapeutów pracujących różnymi metodami, u wielu lekarzy. Także w ośrodku Ku dobremu, gdzie Mądrzy Ludzie znaleźli klucz do zamkniętych na siedem spustów drzwi psychiki mojego dziecka. Chciałabym podzielić się tym, czego nauczyłam się w tym czasie, może części z Was pomoże to przebyć Waszą drogę.
      Olśnienie pierwsze, czyli od autoagresji można się uzależnić.
Ośrodek leczenia uzależnień? Nieee, to nie tędy droga. Co prawda dziecko ma doświadczenia z narkotykami, ale kto ich nie ma w dzisiejszych czasach? Nie jest przecież jakąś ćpunką! Czy najpierw były narkotyki, czy cięcia, początkowo delikatne, potem coraz większe, szersze, głębsze, wywołujące krwotoki, które można było zatrzymać tylko na SOR-ze, dokonywane z wyraźną intencją odebrania sobie życia?
– Droga pani – poucza mnie lekarz przy kolejnym wypisie z kolejnego psychiatryka. – Cięcia będą coraz poważniejsze. Układ nerwowy przyzwyczaja się do bólu, potrzebuje coraz mocniejszych bodźców, żeby uzyskać to samo wrażenie przyjemności. Te słowa zapamiętam na zawsze, okazały się prorocze.
       Czego się dowiedziałam, studiując temat?
Że okaleczenia dają ulgę w bólu psychicznym, bo redukują napięcie. W „naszym” przypadku nie miało to zastosowania, Kasia szukała okazji, żeby się ciąć, mojej nieuwagi, czy nieobecności w domu, nie wtedy, gdy było jej jakoś źle. Miała tak wielką potrzebę ranienia się, że czyhała na moment, w którym mogłaby to zrobić.      I robiła. Coraz głębiej, coraz bliżej tętnic różnymi narzędziami.
Dowiedziałam się też, i to się zgadzało, że na skutek zranienia wytwarzane są endorfiny (podobnie jak po długim biegu redukują ból fizyczny). Działają przeciwbólowo, redukują stres, uwalniane są nie tylko pod wpływem przyjemnych bodźców jak seks, ale też przykrych, jak silny ból. Zadawanie sobie ran może służyć produkcji endorfin (dokładnie jak w przypadku zażywania narkotyków). Czyli zamierzony efekt zostaje osiągnięty. Wtedy okaleczanie się może stać się nałogiem, Osoby, którym uniemożliwiono autoagresję, zachowują się tak samo, jak narkomani na odwyku. Samookaleczenia miewają także charakter masturbacyjny.
Zrozumiałam też, dlaczego nie ma szans na to, żeby zabronić („Co ty wyprawiasz? Żeby mi się to nie powtórzyło!”, wytłumaczyć („Nie rób tak, to cię krzywdzi”), przekupić („Jeśli nie okaleczysz się przez miesiąc, dostaniesz….”) oraz jak działa spirala autoagresji.
Autoagresja obniża na jakiś czas napięcie emocjonalne, sprawia przyjemność, ale, jak alkohol, czy narkotyk, nie rozwiązuje głównego problemu. Jest łatwo dostępna, wywołuje złudne uczucie kontroli i decydowania o sobie. Przyciąga uwagę otoczenia i troskę. Ileż razy hamowałam krwotoki, wzywałam pogotowie, jeździłam na szycie ran, zmieniałam opatrunki! Aby wywołać te wszystkie uczucia potrzeba było coraz silniejszych bodźców, coraz bardziej ryzykownych samookaleczeń. Podjęcie terapii, próba uregulowania relacji z rodzicami, szukanie przyjemności w realizacji pasji wymagają wysiłku i trwają długo. Żyletka, czy szkło jest zawsze pod ręką i działa natychmiast. Dlatego, wchodząc w taki schemat, młodzież nie szuka innych, racjonalnych rozwiązań sytuacji problemowych i popada w błędne koło
zachowań destrukcyjnych. Jak każdy nałóg, autoagresja prowadzi do pogłębienia problemów.
„Mamo, tęsknię za tym” płacze rozpaczliwie moja córka w okresach, kiedy nie ma
możliwości, żeby się ciąć. Wymuszona abstynencja powoduje ogromne cierpienie. Potem okaże się, że z nawiązką zrekompensuje sobie ten czas. Że obsesyjnie, nieustannie myśli o samookaleczeniach, że nie potrafi uwolnić się od tego.         

       Autoagresja stała się celem życia.
Zatem – rzeczywiście, jest uzależniona. Nie od narkotyków, nie od alkoholu.

Od zadawania sobie bólu.