c.d. „Okiem matki część 2”
OLŚNIENIE TRZECIE, CZYLI CO MÓWIĆ, A CZEGO ABSOLUTNIE NIE MÓWIĆ
”Mamooooo, chodź szybko!!!” – głos dobiega z łazienki, jest przenikliwy, alarmujący i już wiem, co znaczy. Porywam w biegu apteczkę ze środkami opatrunkowymi i lecę na ratunek. Co widzę? Krew, krew, krew wszędzie, nawet nie wiem, gdzie jest to miejsce, gdzieś na udzie, ale gdzie??? Kasia się trzęsie, jak w transie powtarza „Przepraszam, przepraszam”, ale to przecież teraz nieważne, teraz trzeba zatamować krwotok, szybko, szybko, działaj kobieto, czas, czas, czas. „Dzwoń po pogotowie” krzyczę do męża, próbując jednocześnie opanować sytuację. Jestem córką lekarki, nie mdleję na widok krwi, wiem, jak udzielić pierwszej pomocy, znam te wszystkie bajery z opaskami uciskowymi i antyseptyką. Działam sprawnie, precyzyjnie, nie trzęsą mi się ręce. Ale w głowie…. Co się dzieje w mojej głowie w tym czasie!!! Myśli przelatują z szybkością wodospadu Niagara. „Dlaczego? Dlaczego znowu? Co źle zrobiłam? Co powiedziałam? Jak ją zirytowałam? A może to nie ja? Może ktoś inny? Chłopak? Przyjaciółka? Ktokolwiek? Kto skrzywdził moją córeczkę? Jaka ona bezmyślna! Pół milimetra głębiej i trafiłaby w tętnicę, przecież wie o tym! Nigdy nie będzie inaczej? Dlaczego mnie to spotyka? Dlaczego? Co dalej? Po co ta terapia, skoro nic nie daje?” Już założyłam opatrunek, przyjechało pogotowie, jedziemy na SOR. Nie rozmawiamy w karetce, chyba obie jesteśmy zmęczone, milczenie jest jednak trudne, obciążające. Ja uciekam w działanie, nie chcę rozkminiać tej sytuacji, zwyczajnie nie wiem, co i jak powiedzieć. Nawet mi jej nie żal. Żal mi siebie, że muszę stawić temu czoła, że nie mogę odpuścić, nie mogę się poddać. Bardzo potrzebuję opieki, przytulenia, wsparcia. No nie tym razem. Tym razem ratuję moje dziecko, bo tak bardzo chcę, żeby żyło.
Co uważam za zwycięstwo nad sobą w tej sytuacji? Najbardziej to, że moje myśli nie wydostały się na zewnątrz. Zdołałam zapanować nad tymi koszmarnymi emocjami, które mnie chciały sparaliżować. Byłam opanowana i skutecznie udzieliłam pomocy. Co za porażkę? Że uciekłam od rozmowy. Bo nie tylko w karetce nie gadałyśmy, ale także potem, w poczekalni. Dopiero po jakimś czasie zdobyłam się na to.
Co mogłam powiedzieć? Chociażby to: widzę, że nie dajesz sobie rady. Bardzo chcę Ci pomóc. Nie zgadzam się na to, co robisz, i pamiętaj o tym, że zawsze jestem po Twojej stronie. Kocham Cię, cokolwiek by się nie zdarzyło, kocham Cię.
Dlaczego nie powiedziałam tego wtedy? Bo się zwyczajnie bałam jej reakcji. Bałam się kpiny, wyszydzenia, agresji, złości. Bałam się odtrącenia, gdy ja tu z sercem na dłoni, pokonując swoje lęki, a ona… TERAZ wiem, że nawet jeśli byłoby to odtrącenie (na sto procent byłoby), to jednak Kasia usłyszałaby to, co powinna i chciała usłyszeć. W końcu usłyszała, i to nieraz, ale żałuję, że nie wtedy.
Czego NIE WOLNO mówić w takiej sytuacji?
Nie bagatelizować problemu („No dobra, zaraz to zszyjemy i wszystko będzie ok. Nie martw się, wszystkie kłopoty kiedyś się kończą, na pewno nic poważnego ci się nie wydarzyło”)
Nie straszyć („Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, że możesz się zabić???”)
Nie grozić („Jeszcze raz i zobaczysz!”)
Nie karać („Nooo, moja panno, teraz możesz zapomnieć o …”)
Nie oceniać i nie obrażać („Jak mogłaś zrobić znowu coś tak głupiego? Co za idiotka z ciebie!”)
Nie potęgować jeszcze bardziej napięcia („Znowuuuu? Oszalałaś? Matko Święta, co ty zrobiłaś, ratunku, krew się leje!”)
Nie szantażować emocjonalnie („Ja z tobą oszaleję! Do grobu mnie wpędzisz! Jak będę miała zawał, to wiadomo, dlaczego! Za co mnie to spotyka?”)
Muszę szczerze przyznać, że to BAAARDZO trudne. Te wszystkie myśli kłębiły się w mojej głowie i wtedy, i wielokrotnie później. Jak to zrobić? Oddzielić się od SWOICH uczuć. Pamiętać, że to nie o mnie tu chodzi. Przekułam to w działanie i z perspektywy czasu widzę, że to była dobra metoda. Na rozmowę też przyszedł czas. Kiedy zdobyłam trochę dystansu.